DO WAKACJI

II POWIATOWY KONKURS LITERACKI ODCIENIE 2022

Zachęcamy do przeczytania prac literackich naszych uczennic, które znalazły się wśród zwycięzców II Powiatowego Konkursu Literackiego ODCIENIE 2022

II MIEJSCE – MARIA SANTOREK

III MIEJSCE ORAZ NAGRODA SPECJALNA TPMM – ZUZANNA GADOMSKA

WYRÓŻNIENIE – KAROLINA BEREDA

 

II MIEJSCE – MARIA SANTOREK

,,Szczegóły”

– Ludzie są ślepi.
Takie stwierdzenie przedstawiła mi dziewczyna, kiedy po raz pierwszy pojawiła się koło mnie. W porównaniu z jej delikatnym wyglądem oraz pełnym gracji sposobem bycia słowa te wydawały się być niezwykle brutalne. Nie wiedziałam, o czym mówi, niemniej jednak coś powstrzymywało mnie przed zadaniem pytania.
Znajdowałam się w wielkiej, białej przestrzeni. Nie pamiętałam, jak się tu znalazłam i przez chwilę byłam przekonana nawet, iż umarłam. Szybko jednak odrzuciłam tę myśl; miałam niejasne przeczucie, że wszystko powróci jeszcze do normalności.
Siedzące przy mym boku dziewczę poruszyło się niespokojnie i zwróciło twarz w moją stronę. Wyglądało jak ożywiony obraz namalowany najjaskrawszymi barwami. W moich oczach było czystym ideałem, a nawet małe ubytki w jej wyglądzie nie szpeciły jej wizerunku. Poczynając od ułamanego przedniego zęba, przez zakrzywiony nos, aż po małą, wklęsła bliznę na policzku – to wszystko wydawało się tworzyć jej obraz jeszcze bardziej szlachetnym i wyjątkowym.
– Ty też jesteś ślepa. – rzekła nagle. Słowa te nie zabrzmiały jak rzucana w moją stronę obelga czy obraza, wręcz przeciwnie, napełnione były one czymś na wzór współczucia i nadziei.
– Dlaczego? – mój głos odbił się echem w jasnej przestrzeni i zawirował pod kopulastym sklepieniem. W porównaniu z niskim, melodyjnym tonem dziewczęcia, brzmiał on chropowato i pusto, jak wypowiedziany przez potwora z głębin.
Zapadło milczenie, w czasie którego nieznajoma nadal wbijała we mnie swój ostry wzrok. Niezbyt podobało mi się bycie w centrum uwagi, skupiłam się więc na krążących w mojej głowie myślach i nagle jedna z nich uderzyła mnie niczym wystrzelony z procy pocisk.
Twarz dziewczęcia niezmiernie przypominała mi oblicze kogoś, kogo już znałam. Nie potrafiłam powiedzieć, kto to był, ani też połączyć żadnej jej cechy z cechami innych ludzi, a jednak byłam całkowicie przekonana o swojej racji.
Jakby widząc me zamyślenie, dziewczę podniosło się i wyciągnęło do mnie dłoń.
– Byłaś kiedyś na koncercie? – zapytało.
– Nie – chciałam zakończyć, lecz zdawało mi się, jakby słowa same wypadały z mych ust. – Chciałam, lecz nie miałam takiej okazji. Ktoś mi znajomy wspomniał kiedyś, że pożałuje tego życzenia po pierwszych trzydziestu minutach.
Na twarzy nieznajomej wykwitł rozbawiony uśmiech. Chwyciłam jej wyciągniętą dłoń i podciągnęłam się do góry, moje oczy jednak zahaczyły o jeden wcześniej przeze mnie nie zauważony szczegół. Jej palce, długie i nieco zakrzywione, oplecione były schludnie kolorowymi plastrami; od opatrunków z postaciami z bajek i zabawnymi figurkami, aż po zwykłe białe plastry.
Nie pytałam; miałam niejasne przeczucie, że wystarczy tylko poczekać.
– Cóż, może i tak. Kto jednak powiedział, że musimy zostawać aż tyle?
Świat zapadł się pode mną gwałtownie i znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu. Koło mnie przemykali ludzie w garniturach i wieczorowych sukniach, zamiatając długimi trenami drewniane deski.
Wpierw ją wyczułam, dopiero potem zaś zobaczyłam. Ogarnęło mnie kojące ciepło, a zaraz potem kątem oka złapałam błysk słabego światła, jakby dziewczyna sama wytwarzała jakąś niezwykłą aurę. Tutaj też nie utraciła soczystości swych barw, wydawała się wręcz jeszcze bardziej promienieć wśród reszty ludzi.
Podążałam za nią przez całą salę, aż w końcu zajęliśmy dwa siedzenia na samym szczycie auli.
– Koncerty powinny być obowiązkowe. – wyszeptała mi do ucha, kiedy rozmowy zaczęły powoli cichnąć. – Spróbuj posłuchać i zrozumieć.
Zobaczyłam stojącego na przodzie dyrygenta dającego jakieś znaki i nagle dźwięki uderzyły we mnie niczym spadająca gwiazda.
Wpierw wsłuchiwałam się w zgraną melodię, tworzoną przez wiele instrumentów i grających na nich muzyków. Mój mózg delektował się otaczającą mnie kompozycją, nagle jednak dłoń dziewczęcia ujęła moją i umysł mój otworzył się na całkowicie nowe wydanie muzyki.
Pojedyncze odgłosy i nuty układały się w najróżniejsze pejzaże; w zależności od rytmu i brzmienia melodii w mojej głowie malowały nawałnice i huragany, lekkie kapuśniaczki i upalne popołudnia. Z każdą chwilą napięcie rosło; z każdą chwilą melodia robiła się coraz bardziej skomplikowana i wymagająca. Ciche popiskiwanie skrzypiec nasuwało na myśl szykujące się do odlotu ptaki, a głuchy pomruk wiolonczeli grzmot nadchodzącej burzy. Byłam świadoma każdego małego odgłosu i znałam znaczenie każdej najmniejszej nuty. Utwór trwał i trwał, ja zaś odczuwałam go tak żywo jak nigdy wcześniej.
Rozległy się oklaski, ja jednak nie brałam w nich udziału. Moja uwaga skupiona była tylko na siedzącej koło mnie dziewczynie, której oczy lśniły łzami. Kiwała delikatnie głową, jakby znakiem uznania, i nadal nie patrząc na mnie zaczęła mówić.
-Nie jesteś tu bez powodu. To, co ci pokazuje, to zarówno przekleństwo, jak i błogosławieństwo. Ludzie bowiem są ślepi, ja zaś otwieram ci oczy na coś, czego inni rozumieć nie będą.
Tu zrobiła przerwę, otarła twarz i wyprostowała się na fotelu. Łatwo mi było poznać ten gest, jako, że sama również często go wykonywałam. Jakby poprawienie postury miało zapewnić ci wyższą pozycję, sprawić, że będziesz wydawała się bardziej poważna i godna czyjejś uwagi.
– Widzisz, świat jest jak muzyka. Dla wielu jest to tylko jedna melodia, której celem jest zadowolenie słuchacza. To jednak nie jest prawdą. Melodię, tak jak i życie, powinniśmy przeżywać. Odczuwać każdy jej najmniejszy szczegół, zdawać sobie sprawę z obecności tych małych detali, które potrafią wzbudzić tak duże uczucia, a bez których słyszelibyśmy tylko jedną, monotonną nutę. Mało osób obiera tą drogę. Odczuwanie stało się niepożądane w dzisiejszym świecie.
Nie musiałam odpowiadać. Wymiana spojrzeń wystarczyła.
Tym razem dziewczyna nie użyła na mnie żadnej niesamowitej sztuczki, lecz wyprowadziła mnie na zewnątrz przez oświetlony staroświeckimi kandelabrami korytarz.
Nadal mżyło, krople wydawały się jednak nie imać jej postaci, jakby bezustannie miała nad sobą niewidzialną parasolkę. Także ja z tego korzystałam; nie odczuwałam deszczu ani zimna, jakbym w ogóle nie istniała. W tym uczuciu utrzymywał mnie też brak reakcji mijających nas ludzi; nikt nawet nie zerknął w naszą stronę, chyba, że celem podziwiania imponującego gmachu.
Dziewczyna prowadziła mnie powoli wilgotnym chodnikiem, z uwagą i ciekawością przyglądając się otoczeniu wokół nas. Nasuwało mi to na myśl wędrujące po nowych miejscach dziecko, które odkrywa świat po raz pierwszy.
W końcu zatrzymaliśmy się przed niskim budynkiem, tuż obok dwóch młodych dziewcząt z zaczerwienionymi policzkami i oczami szklistymi od smagającego ich twarze wiatru. Jedna z nich zanurzyła dłoń w wielkiej, przepastnej torbie przewieszonej przez jej ramię i z zamachem wyciągnęła pogniecioną nieco chryzantemę. Z wahaniem wręczyła przyjaciółce kwiat i obserwowała zaskoczoną minę dziewczyny, która wpatrywała się w kwiat niczym w skrzynie złota.
– Małe rzeczy wydają się nie robić wielkiej różnicy, a mimo to często są jednymi z najcenniejszych darów, jakie możemy otrzymać.
Kiedy odeszliśmy od dwójki dziewcząt, deszcz lunął jak z cebra i, pomimo naszej nietykalności, wkroczyliśmy do wnętrza jasno rozświetlonego sklepu. Półki zastawione były najróżniejszymi artykułami, moja towarzyszka jednak zatrzymała się dopiero na końcu budynku, przed półką z płatkami śniadaniowymi. W alei, poza nami, znajdował się tylko wysoki mężczyzna, rozglądający się z uwagą po półkach. Zamarł nagle, nachylił się i wrzucił do koszyka trzy opakowania jednego z produktów.
– Jego córka powiedziała, że te są jej ulubione. To jest jego sposób na okazanie jej swego przywiązania. Ludzie narzucają innym swoją wolę i wygodę, zabraniają im czuć. U niektórych jedyny sposób na okazanie miłości to gesty, bowiem słowa mają zbyt bezpośrednie znaczenie.
Wyszłyśmy ze sklepu i powoli zaczęłyśmy błąkać się po ulicach miasta. Przed nami kroczyła dwójka ludzi, od czasu do czasu zerkając na siebie z zachwytem. Ich dłonie wydawały się ciągnąć ku sobie jak dwa magnesy, palce zaś tańczyły tylko im znany rytm, nieśmiało stykając się ze sobą i odsuwając. W końcu złączyły się w ciasnym uścisku i napięcie pomiędzy nimi zelżało, ustępując miejsca radosnemu niedowierzaniu.
– Niektóre gesty potrzebują wiele odwagi i zawsze powinno się je doceniać.
Wędrowaliśmy dalej, ja zaś zaczęłam sama wyłapywać małe, z pozoru nieistotne zachowania. Zatrzymanie się, kiedy znajomy wiąże buty. Tłoczenie się pod małą parasolką, kiedy druga osoba nie posiada swojej. Posłanie jednego uśmiechu obcej osobie, kiedy nawiąże się z nią kontakt wzrokowy. Wszystko to, choć może nawet jesteśmy do tego przyzwyczajeni, wnosi dużą różnicę w życie innych ludzi.
Dziewczyna przy moim boku zatrzymała się nagle i wtedy świat ponownie pogrążył się w jasności, przenosząc mnie do białej nicości. Tym razem jednak nie było tu całkowicie pusto. Tafla stojącego nieopodal mnie lustra niemal wtapiała się w otoczenie, gdyby więc nie kunsztownie inkrustowana rama, prawdopodobnie nawet bym go nie zauważyła.
Podeszłam do przedmiotu i stanęłam przed nim. W jego odbiciu nie było nic specjalnego; moja twarz była mi dobrze znana, tak samo jak zgarbiona postawa i nerwowe ruchy dłoni.
Za sobą poczułam obecność dziewczęcia, a zaraz potem zobaczyłam w lustrze obraz wychylającej się zza mnie dłoni.
– Przypatrz się uważnie – jej głos otoczył mnie niczym ciepła pierzyna, dłoń zaś zawisła przed mymi oczami, zasłaniając mi wszelki widok. – Przypatrz się uważnie, ponieważ już nigdy nie zobaczysz siebie jak widziałaś wcześniej.
Odsunęła rękę i zauważyłam swoje oblicze, tak dalekie jednak od mego zwykłego wizerunku. Widziałam bowiem wszystkie pojedyncze detale, wszystkie najmniejsze szczegóły i drobinki. Widziałam doskonale przydługie rzęsy na mych dolnych powiekach, małe obwódki brązu w zmęczonych oczach, kilka piegów na jednej tylko połowie twarzy, wyszczerbiony płatek ucha i małą, jasną plamę na mej dolnej wardze, gdzie miałam zwyczaj przygryzać usta. Moja zakrzywiona sylwetka, dziwna, czerwona plamka na kostce mej prawej dłoni, wszystko to było widoczne dla mnie jak pod lupą. Co najważniejsze jednak, każdy swój najmniejszy kawałek ceniłam i kochałam.
Pomimo bowiem, iż może całość małych detali nie składała się w perfekcyjny wizerunek idealnej osoby, każdy z nich był cudowny i cenny, każdy z nich tworzył ze mnie specjalną osobę, tak różną od innych osób z tłumu.
Wtem dziewczyna wyszła zza mnie i stanęła tuż obok, i w tym momencie wszystkie elementy układanki wstąpiły na swoje miejsca. Przez cały ten czas bowiem, gdy jej wizerunek krążył mi po głowie, nie mogąc dopasować się do żadnej twarzy, omijałam jedną jedyną, którą widziałam codziennie.
Palce sparzone od osób, których trzymała się zbyt mocno, kulenie na prawą nogę od wszystkich upadków, które przeżyła, złamany nos od tego razu, kiedy to musiała przebyć ciężką drogę do zwycięstwa i sukcesu.
Wszystko to nakładało się na moją postać, ona bowiem była mną, ja zaś byłam nią. Była moją postacią, noszącą ślady moich wzlotów i upadków; mną, która pomimo swojej przeszłości umiała się cieszyć i radować.
Widocznie więc czuła się zobowiązana przypomnieć mi o swoim istnieniu, dawno już bowiem schowałam ją daleko do szuflad mojej podświadomości i zatraciłam się w ponurym życiu codziennym.
Piszę to, Drogi Czytelniku, jako twoją szansę. Ja już dostałam swoją i czuję, że moją powinnością jest przekazanie jej dalej.
Świat pędzi z zatrważającą prędkością. Zazwyczaj ludzie radzą nam, abyśmy zwolnili, odpoczęli trochę.
Ale jest na to jeszcze jedno rozwiązanie. Możemy dostosować się do tej prędkości, zaakceptować naszą bezradność i postarać się cieszyć. Możemy postarać się zauważać te małe szczegóły, jakimi jest nieśmiały uśmiech obcej osoby, mała karteczka z niezdarnym rysunkiem, wesołe powitanie, kiedy mija się kogoś na korytarzu. Możemy postarać się akceptować niedoskonałości, nie tylko innych, ale też i nasze.
Życie jest jak wielki obraz, w którym powinniśmy nauczyć się zauważać nie tylko skończone dzieło, lecz także każde pociągnięcie pędzla.
Jednak przestrzegam Cię, Drogi Czytelniku.
Ludzie są ślepi. Jeśli więc Ty otworzysz swe oczy na detale tego świata i zaczniesz czerpać z nich radość, będziesz jednym z niewielu, którzy naprawdę widzą. Zostaniesz osamotniony, może nawet niekiedy uważany za wariata. Ludzie nie będą rozumieli twych słów, twego zachwytu.
Jeśli jednak, Drogi Czytelniku, obierzesz ukazaną przeze mnie ścieżkę i któregoś dnia tego pożałujesz, jedynym pocieszeniem, jakie mogę ci zagwarantować jest, że ja też będę cierpiała razem z tobą.

III MIEJSCE ORAZ NAGRODA SPECJALNA TPMM – ZUZANNA GADOMSKA

WYKRZYCZEĆ ŚWIATU

Obudziła się. Oślepiło Ją światło padające z ogromnej lampy wiszącej na suficie. Gdy z pola Jej widzenia zniknęły czarne plamki, postanowiła wstać. Uniosła się jednym szybkim ruchem, siadając na brzegu łóżka. Spuściła nogi i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Znajdowała się w białym, pustym pokoju. Jedynym przedmiotem było tu łóżko, na którym siedziała. Gdy dotknęła stopami podłogi, poczuła przejmujące zimno. Spojrzała w dół i zobaczyła, że Jej stopy są bose. Jej wzrok przykuła zwykła, biała sukienka, którą miała na Sobie. Wyglądała jak prześcieradło. Pod spodem nie miała nic. Przeszedł Ją lekki dreszcz.
Powinna czuć niepokój, a wręcz panikę i strach. Nie czuła nic. W spokoju rozglądała się w poszukiwaniu wyjścia. Jej wzrok padł na metalowe drzwi. Gładkim ruchem zsunęła się z łóżka i do nich podeszła. Nie dokuczał Jej chłód bijący z podłogi ani świadomość prawie całkowitej nagości. Najważniejsze było teraz wydostanie się z tego miejsca i to jak najszybciej.
Ku Jej zaskoczeniu, po naciśnięciu klamki drzwi od razu ustąpiły. Wyszła i znalazła się w wąskim korytarzu, którego końca nie było widać. Tutaj ściany również były białe. Po obu stronach korytarza, co kilka metrów znajdowały się drzwi. Gdy przeszła kilka kroków w przód, pierwsze po lewo otworzyły się. Przez chwilę ogarnął Ją strach, który zawrócił Ją do pokoju, z którego wyszła. Jego drzwi były już dla Niej niedostępne.
Przełknęła głośno ślinę i ze strachem zajrzała przez framugę. Zobaczyła nastoletni pokój. Na ścianach wisiały plakaty z ulubionym zespołem muzycznym lokatora, pod oknem stało biurko, obok niego szafa i łóżko. Siedział na nim przystojny, młody chłopak. Wpatrywał się w podłogę niewidzącym wzrokiem. Jego pierś praktycznie się nie poruszała. Ciało drżało spazmatycznie, jakby przygotowywało się na wybuch. Nie nastąpił.
Nad głową chłopaka pojawiła się rolka starej taśmy, na której nagrywano kiedyś filmy. Każdy kwadracik przedstawiał inną sytuację. Płukanie głowy w toalecie przez starszych kolegów. Wyrzucenie kwiatów przez dziewczynę, która mu się podobała, na jego oczach. Znęcanie się nauczycielki za to, że napisał słabo sprawdzian. Podstawienie mu nogi na boisku i upadek, którego skutkiem było złamanie nogi. Kłótnie jego rodziców w domu i wreszcie… wstawienie jego ośmieszających zdjęć do Internetu.
Z ust chłopaka wyrwał się szloch. Dłonią sięgnął po coś leżącego za nim. Ostra żyletka drżała razem z jego ręką. Przejechał nią raz po skórze drugiej ręki. Przejechał drugi raz. Za trzecim było za głęboko.
Z rany trysnęła krew. Chłopak westchnął i zamknął oczy. Położył się na łóżku i czekał. Jego rękę, łóżko i podłogę pokryła krew. Chciała krzyczeć, podbiec i mu pomóc. Nie mogła. Ze łzami w oczach patrzyła, jak piękny młodzieniec ostatni raz wzdycha i… zamiera. Krew dalej wypływała z jego rany, tworząc na podłodze czarną plamę.
Biały korytarz. Zamknięte za sobą drzwi. Kolejne otwarte kilka metrów dalej. Coś ciężkiego spoczęło na Jej ramieniu – wina za śmierć chłopaka. Nie pomogła, nie była w stanie. Wszędzie widziała tylko krew, krew, krew…
Szczęk metalu kazał Jej się odwrócić. Drzwi do kolejnego pokoju zostały otwarte. Nie chciała tam wchodzić. Wszystko krzyczało w Niej, żeby jak najszybciej stąd uciekała. Nie mogła. Niewidzialna siła pchała Ją do następnego pomieszczenia. Z ciężarem na ramieniu podeszła do otwartych drzwi.
Zobaczyła codzienną sytuację. Rodzina siedziała przy stole, w ciszy jedząc wspólnie obiad. W powietrzu wyczuwało się napiętą atmosferę. Ojciec głośno stukał sztućcami o talerz, matka patrzyła się tępo w jedzenie, a starsza córka spoglądała przed siebie wyniosłym wzrokiem. Wygląd młodszej córki przykuwał uwagę. Ubrana w krótkie, skórzane spodenki, kabaretki i top odkrywający dekolt i brzuch, na twarzy miała trzy kolczyki: jeden w nosie, jeden w brwi i jeden w dolnej wardze. Jej włosy miały krwistoczerwony kolor, a ręce i nogi pokryte były tatuażami. Dziewczyna zachowywała się, jakby wcale jej tam nie było. Siedziała, nie ruszając się, jej obiad stał nietknięty na stole.
Wtem ojciec zerwał się gwałtownie ze swojego krzesła i uderzył pięścią w stół. Matka podskoczyła na swoim miejscu z przerażenia, a starsza córka spojrzała zjadliwie na młodszą. Nad głową ojca pojawiła się chmura ze słowami: Znowu wyglądasz jak ladacznica! Jak śmiesz siadać przy moim stole tak ubrana!. W oczach młodej pojawiły się łzy. Nad starszą pojawiły się słowa: Twoje ciało na starość będzie fioletowe od tych tatuaży, a jak wyjdą z mody, to nikt Cię nie będzie chciał. Matka zachlipała cicho. Młodsza córka spuściła głowę, garbiąc się. W podłodze za nią wyryte było zdanie: Gdyby tylko wiedzieli, że robię to dla akceptacji innych…
Upadła po raz pierwszy. Nie wiedziała, jak długo leżała na środku białego korytarza. Ciężar na Jej ramieniu wzrósł. Podniosła się powoli, gdy usłyszała odgłos kolejnych otwieranych drzwi. Jej nogi drżały, ale szła naprzód. Oparła się o framugę i spojrzała w głąb pokoju.
Tym razem pokój był jasno oświetlony. Na środku stało wielkie lustro. Stała przed nim wysoka, młoda kobieta o długich, kruczoczarnych włosach. W odbiciu zobaczyła jej zielone, błyszczące radośnie oczy, pełne usta i zgrabny nosek. Stała w samej bieliźnie, jej pełne kształty przyciągały wzrok. W ręku trzymała telefon, którym robiła sobie zdjęcia. Wyglądała jak grecka bogini piękna i miłości – Afrodyta. Była piękna, wręcz idealna.
Zawiał silny wiatr, który zmusił Ją do zamknięcia na chwilę oczu. Gdy Je otworzyła, z Jej ust wyrwał się cichy okrzyk. Na miejscu pięknej kobiety stała wychudzona dziewczyna. Można było policzyć wszystkie jej kości. Miała sine oczy, które nie wyrażały ani cienia życia. Ledwo utrzymywała telefon w ręku. Jej usta były sine i wysuszone. Sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała się przewrócić.
Usłyszała dźwięk aparatu. Nad głową dziewczyny pojawiła się rosnąca ilość lajków. Uśmiechnęła się słabo, ale nie na długo. Jej wiotkie ciało zgięło się w pół. Z ust dziewczyny wyleciały wymiociny, które były głównie żółcią. Zatrzęsła się gwałtownie, siadając na podłodze. Zaszlochała głośno, upuszczając telefon na podłogę i chowając twarz w dłoniach.
Białe ściany. Urywany oddech. Ciężar na ramieniu znów się zwiększył. Jak długo jeszcze będzie go niosła?
Zobaczyła Swoją matkę. Majaczyła w oddali, jej niewyraźny obraz wzywał Ją do siebie. Wyciągała do Niej rękę, przyzywając Ją. Chciała krzyczeć, by Ją stąd zabrała, ale żaden dźwięk nie wydobył się z Jej ust. Matka rzuciła jej spojrzenie dezaprobaty i zniknęła w unoszącej się w korytarzu mgle.
Kolejne drzwi po lewo otworzyły się. Obraz matki rozpłynął się w Jej umyśle. Doczłapała się do pokoju i zajrzała do środka.
Znajdowała się w celi więziennej. A przynajmniej tak z początku myślała, patrząc na małe, zakratowane okno. Gdy rozejrzała się dokładniej, zauważyła zwykłe, pojedyncze łóżko i szafkę nocną. Pod oknem siedziała kolejna młoda dziewczyna. Wpatrywała się tępo przed siebie. Jej pierś unosiła się w miarowym tempie, a powieki raz po raz przymykały się i otwierały. Poza tym, nie wykonywała żadnego ruchu.
Do pokoju, nie wiedząc skąd, weszła lekarka i kobieta, która musiała być matką dziewczyny. Rozmawiały ze sobą przyciszonymi głosami, tak jakby nie chciały, żeby usłyszała je pacjentka. Matka płakała. Nad lekarką pojawiły się słowa: Narkotyk uszkodził jej ośrodki nerwowe. Przykro mi, nie odzyskamy pani córki…
W tej samej chwili przeniosła się do głowy dziewczyny. Zachłysnęła się powietrzem, nie mogąc nadążyć za burzą myśli, która się w niej działa. Widziała obrazy klubów, imprez, dyskotek. Widziała strzykawki wypełnione zielonym płynem, których igły lądowały w żyłach wyniszczonych, ledwo żywych osób. Widziała, jak piękna dziewczyna sama karmiła się tą substancją. Raz, drugi, trzeci. Widziała, jak czuła się po narkotyku. Jak traciła obraz, śmiejąc się głośno. Jak czuła czyjeś dłonie na swoim ciele w miejscach najbardziej niedostępnych. Nie dbała o to, w tamtych chwilach nie była w stanie. Budziła się, nic nie pamiętając. Jedyne co czuła, to głód. Głód, który nie dawał jej spokoju, póki znów igła z płynem nie wylądowała w jej żyle.
Mówi się: do trzech razy sztuka. Tak było w jej przypadku. Gdy obudziła się po czwartym razie, leżała na szpitalnym łóżku. Jedynym towarzyszącym jej uczuciem był ból rozlewający się po całym ciele. Nie mogła się ruszyć, tak, jakby ktoś ją wyłączył. Mogła tylko mrugać powiekami i patrzeć się w sufit. Słyszała wokół siebie głosy jej rodziców i lekarzy, którzy postawili jednoznaczny wyrok – żyła, ale jako warzywo, nieczłowiek.
Chciała krzyczeć, wyć, płakać. Słyszała ich, słyszała ich wszystkich – ale nie była w stanie nic powiedzieć. Żyła, ale nie mogła nic zrobić. Po kilku dniach przenieśli ją do pokoju, w którym się teraz znajdowała. Pielęgniarki codziennie ją rehabilitowały, mając cichą nadzieję, że zacznie się sama ruszać. Nadzieja zgasła po badaniu neurologicznym. Była w ciele, z którego nie mogła korzystać. A wszystko przez głupi narkotyk…
Mocny wiatr wypchnął Ją z pokoju. Stała przed nim przez chwilę, nie wiedząc, co ze Sobą zrobić. Miała dość patrzenia na te sceny. Przerażały Ją, szczególnie, że nie mogła pomóc tym osobom, a tak bardzo pragnęła. Westchnęła ciężko, przygotowując się na kolejne zwiększenie Ciężaru.
Jednak tym razem poczuła, że jest Jej lżej. Była zaskoczona, wręcz przygotowana na wzięcie odpowiedzialności za kolejne młode życie. Nie musiała. Wciąż czuła to ciężkie Coś, ale nie doskwierało Jej to tak, jak dotychczas.
Przeszła do kolejnych drzwi, mając nadzieję, że może w końcu zobaczy coś dobrego. Na próżno. Zobaczyła młodego chłopaka siedzącego w autobusie. Był wychudzony, na głowie miał kaptur, który zasłaniał całą jego twarz. Siedział zgarbiony, jego dłonie złożone na kolanach trzęsły się spazmatycznie. Naprzeciw niego stały trzy starsze kobiety. Spoglądały na niego z pogardą, nad ich głowami unosiły się obelżywe słowa.
Sama scena nie byłaby tak przerażająca, gdyby nie zmieniła się na pogrzeb w kościele. Te same kobiety opłakiwały śmierć młodego chłopaka. Tego samego, którym pogardzały wcześniej w autobusie. Było im tak go żal, ale nie czuły skruchy. Nie czuły wstydu, że mówiły źle o chorym na białaczkę chłopaku. Zanosiły się szlochem, prosząc Boga, aby zaopiekował się w niebie biednym zmarłym… Dopóki nie spostrzegły kolejnej osoby, którą mogły obmawiać.
Pierwszy raz poczuła gniew. Miała ochotę rozszarpać starsze kobiety i sama je zwyzywać. Z Jej ust jednakże nie wyszły żadne słowa. Była wściekła na samą Siebie tak bardzo, że nie zauważyła powrotu uporczywego Ciężaru na ramieniu. W tamtym momencie kompletnie się nim nie przejmowała.
Nowe drzwi stały przed Nią otworem. Zanim przez nie przeszła, otarła twarz wiszącą na ich klamce chustą. Gdy na nią spojrzała, zobaczyła odbicie Swoich rysów. Odwiesiła chustę z powrotem na klamkę, ale porwał ją wiatr wiejący w pokoju.
Przed jej oczami ukazała się zwykła ulica w mieście. Rozejrzała się uważnie, poszukując ludzi. W powietrzu wisiała wszechogarniająca cisza. Jej serce zabiło szybciej, nie będąc pewnym, czego się spodziewać. Cofnęła się w kierunku drzwi, ale były zamknięte.
Usłyszała świst. Coś spadło z powietrza na budynek stojący sto metrów od Niej. Huk pozbawił Ją na chwilę zdolności słyszenia. Przymknęła oczy przed falą ognia. Gdy je otworzyła, zobaczyła uciekających w popłochu ludzi. Słyszała krzyki i płacz. Budynek, w który trafiła bomba, leżał w gruzach.
Kolejna bomba spadła na chodnik tuż przed uciekającymi ludźmi, odcinając im drogę. Ktoś wrzasnął przeraźliwie, pewnie trafiony gorącą parą ziejącą od pocisku. Uciekający zbili się w kupę i stali, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Gorączkowo szukali innej drogi ucieczki, ale wszędzie wokół nich spadały bomby, powodując huk i zniszczenie.
Padły strzały. Widziała, jak młoda kobieta upada, jej biała koszula pokrywa się krwią. Z naprzeciwka nadjechał czołg. Zatrzymał się kilkaset metrów od grupki ludzi. Jego lufa powoli przesunęła się w ich stronę, mając ich na celowniku. Zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na to, co miało za chwilę się stać.
Upadła po raz drugi. Jej ręce trzęsły się potężnie, gdy oparła się na nich, by spróbować się podnieść. Łkając, stanęła na nogach. Nienawidziła tego miejsca. Nie pamiętała, jak i dlaczego się tu znalazła, ale chciała stąd jak najszybciej uciec. Powoli zaczynała widzieć koniec korytarza. Przed Nią znajdowało się jeszcze parę drzwi, przez które musiała przejść Swoją drogę.
Za następnymi drzwiami znów zobaczyła miastową ulicę. Rozświetlały ją tylko lampy latarni. Wszędzie, gdzie nie dochodziło światło, ziała przerażająca ciemność. Ulicą szła młoda kobieta. Jej krok był szybki i stanowczy, ale z daleka widziała drżenie jej nóg. Rozglądała się nerwowo i wcale jej się nie dziwiła. Patrząc sama na ciemną ulicę, czuła przejmujący Ją strach.
Nagle z bocznej uliczki wystrzeliła czyjaś ręka i owinęła się wokół ust kobiety. Tamta chciała krzyknąć, ale na próżno. Zakapturzona postać podcięła jej nogi, przerzucając ją sobie przez ramię. Wciągnęła ją do uliczki. Tam rzuciła ją na chodnik i wyciągnęła z kieszeni sznur. Kobieta próbowała się podnieść, żeby uciec, ale postać kopnęła ją mocno w piszczel. Zawyła, błagając o pomoc. Nikt nie przyszedł. Nikt jej nie słyszał.
Postać związała jej ręce sznurem za plecami. Nie opierała się. Wiedziała, że to jeszcze pogorszy sytuację. Jeżeli może być coś gorszego od tego, co miała zaraz doświadczyć.
Została postawiona na nogi pod ścianą. Łkając, czuła na sobie obce dłonie, które wywoływały w niej odruchy wymiotne. Widziała leżące obok jej majtki i spódnicę. Usłyszała szczęk rozpinanego rozporka. Szloch nie dawał jej złapać oddechu. Poczuła wstrętne dłonie na swoich biodrach. Coś śliskiego dotknęło wewnętrznej strony jej ud.
Mężczyzna brutalnie w nią wszedł. Krzyknęła, czując ból rozrywający jej miednicę. Jej głowa została uderzona o ścianę. To ogłuszyło ją na tyle, że przestała cokolwiek czuć. Słyszała tylko za sobą westchnienia napastnika. W tamtym momencie nic nie miało już dla niej znaczenia.
Gdy znalazła się z powrotem na korytarzu, wciąż słyszała płacz młodej kobiety. Dołączyły do niego inne, zawodzące, żeńskie głosy. Rozrywały Jej uszy. Zakryła je rękoma, ale wciąż je słyszała. Chciało Jej się wymiotować. Ciężar ciągnął Ją w dół. Była już tak blisko końca, a jednak tak daleko.
Wzywał Ją kolejny pokój. Powstrzymując mdłości, powoli podeszła do drzwi i zajrzała do środka.
Zobaczyła młodych ludzi bawiących się wesoło przy takcie dudniącej muzyki techno. Po podłodze walały się czerwone kubeczki. W niektórych miejscach leżały puste pudełka po pizzy. Większość chłopaków była już bez koszulek, dziewczyny miały na sobie ubrania ledwo zakrywające ich pełne kształty. Widziała pary obściskujące się namiętnie, pewnie było ich to pierwsze i ostatnie spotkanie. Alkohol lał się strumieniami. Wszystkie towarzyskie gry kręciły się wokół picia. A im ktoś był bardziej pijany, tym śmieszniej.
Jej uwagę przykuła para siedząca w kącie. Dziewczyna siedziała na kolanach chłopaka, całując go zmysłowo. Miała ręce zarzucone na jego ramionach. Dłonie chłopaka spoczywały na jej pośladkach, ugniatając je lekko. Było wiadome, że oboje są mocno wstawieni. Po jakichś pięciu minutach w końcu oderwali się od siebie. Dziewczyna pocałowała chłopaka w czubek nosa i wstała, pewnie żeby przynieść coś do picia.
W momencie gdy odeszła, chłopak osunął się na ścianę i przymknął oczy. Zaczął kasłać. Z jego ust wypłynęły wymiociny. Próbował usiąść, ale nie miał siły. Nagle zachłysnął się głośno, jego oczy rozszerzyły się w panice. Wyciągał ręce po pomoc, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Posiniał na twarzy, próbował złapać oddech. Na próżno. Oczy odeszły mu w głąb czaszki, a ciało zadrgało po raz ostatni. Umarł, udławiwszy się własnymi wymiocinami.
Jego partnerka na raz znalazła go po kilku minutach. Myślała, że śpi, ale gdy przewróciła jego bezwładne ciało, ujrzała gorzką rzeczywistość. Czerwone kubki wysunęły się z jej rąk, rozlewając alkohol na podłodze pod jej stopami. Wrzasnęła przeraźliwie, ściągając na siebie uwagę wszystkich.
Upadła po raz trzeci. Nie miała siły ani ochoty wstać. Nie pamiętała, jak znalazła się pod kolejnymi drzwiami. Obojętność coraz bardziej Ją ogarniała. Poczuła jednak wypieki na twarzy, gdy zajrzała do pokoju.
Znajdowała się w czyjejś sypialni. Ściany obite były czerwoną wykładziną, na podłodze leżał czarny, puszysty dywan. Na środku stało wielkie łoże z baldachimem. Satynowa, bordowa pościel całkowicie je przykrywała. Leżała na niej śliczna, naga nastolatka. Uśmiechała się wstydliwie do chłopaka znajdującego się tuż nad nią. On również był całkowicie nagi. Całował ją delikatnie po szyi, ustami schodząc powoli w dół jej ciała. Dziewczyna wyginała się z przyjemności, spomiędzy jej warg wydobywały się lekkie westchnienia. Wiedziała, do czego zmierza ich spotkanie i była na to gotowa.
Chłopak sięgnął do szafki stojącej obok łóżka i wyciągnął z niej dwie rzeczy – opaskę na oczy i prezerwatywę. Dziewczyna przez chwilę leżała niezdecydowana, ale w końcu dała zakryć sobie oczy. I to był jej błąd.
Jej partner znikąd wyciągnął telefon i ustawił go tak, żeby było widać nagie ciało partnerki. Włączył nagrywanie i przeszedł do czynności. Robił to machinalnie, wiedział, jak zaspokoić kobiece ciało. Dziewczyna nie miała pojęcia o tym, co robi. Jej uwaga skupiona była całkowicie na odbieraniu przyjemności ze stosunku. Całkowicie ufała chłopakowi. Nie miała pojęcia, że jej intymna chwila trafi niedługo do Internetu i będzie służyć innym do zaspokajania swoich potrzeb.
Poczuła, że coś silnego szarpie Ją za sukienkę. Próbowała ją złapać, ale było za późno. Stała naga na korytarzu, tylko Jej łzy pokrywały Jej twarz. Obróciła się, poszukując osoby, która zabrała Jej jedyne odzienie, ale nikogo nie zobaczyła. Razem z sukienką znikł również Ciężar z ramienia, ale nie dbała o to. Zakrywając się rękoma najbardziej jak mogła, podeszła do otwartych przed nią drzwi. Prawie zwymiotowała, gdy przez nie zajrzała.
Zobaczyła bladą jak ściana kobietę leżącą na szpitalnej podłodze. Była w zaawansowanej ciąży, jej ciało trzęsło się spazmatycznie. Wyglądała, jakby miała za chwilę umrzeć. Ślina ciekła z kącika jej ust, ale nie miała siły się tym przejmować. Traciła swoje dziecko i siebie samą. Czuła to. Widziała nadchodzącą wielkimi krokami śmierć. Była już z tym pogodzona. Była pogodzona, że umrze sama na zimnej, szpitalnej podłodze. A wszystko przez to, że lekarze zbyt bali się przepisów, by wykonać aborcję ratującą jej życie.
Silny ból zawładnął Jej dłońmi i stopami. Chciała krzyknąć, gdy zobaczyła w nich rany na wylot, z których sączyła się krew. Z Jej ust wyrwał się tylko cichy jęk. Znajdowały się przed Nią jeszcze trzy pokoje, przez które musiała przejść. Mocno zaciskając zęby i próbując nie skupiać się na bólu, zajrzała do kolejnego pokoju.
Uderzyła Ją fala gorąca. Rany w stopach i dłoniach zapiekły niemiłosiernie. Blask słońca oślepiał Ją nieprzyjemnie. Osłoniła oczy krwawiącą dłonią i rozejrzała się dookoła.
Znajdowała się przed afrykańską wioską. Z daleka czuła swąd gnijących, niemytych ciał. W powietrzu unosił się zapach śmierci. Wszędzie wokół widziała wychudzonych ludzi, błagających o kilka ziarenek ryżu. Niektórzy nie mieli siły nawet na to. Leżeli bezwładnie, w spokoju czekając na dotknięcie śmierci i ulgę od cierpienia.
Obróciła się. Jej oczom ukazał się wysoki, oszklony biurowiec. Non stop wchodziły lub wychodziły z niego osoby ubrane w garnitury, koszule i ołówkowe spódnice. Obcasy stukały na chodniku. Pod drzwi biurowca podjechał ogromny SUV, z którego wysiadło czterech biznesmenów. Z okularami przeciwsłonecznymi na oczach, rozmawiali o czymś zawzięcie. W dłoniach nieśli torebki z obiadem.
Widząc ich bogactwo i powodzenie, wściekła się. Jak mogli nie widzieć biedy, która była tuż obok? Chciała krzyknąć i ich uświadomić, ale nie wydała z Siebie ani jednego dźwięku.
Upadła. Zamarła w bezruchu. Jedyne co czuła to to, że oddycha. Poza tym wypełniała Ją pustka. Nie wiedziała, jak długo leżała. Gdy podniosła się z powrotem, uczepiła się myśli, że przed Nią jeszcze tylko dwa pokoje. Chciała mieć już to za Sobą. Z tym przekonaniem otworzyła przedostatnie drzwi.
Znalazła się w świecie, którego nawet Sobie nie wyobrażała. Przed Jej oczami rozciągało się pogorzelisko. Nad wysuszoną, jałową ziemią unosił się czerwonawy pył. Wydawało się, jakby nikt od setek lat tu nie mieszkał. Nie widziała ani jednej żywej duszy.
Piasek zachrzęścił pod Jej bosymi stopami. Zawiał lekki wiatr, niosąc ze sobą zapach siarki. Zmarszczyła nos, rozglądając się dookoła. Miała wrażenie, że przedstawiony świat odwzorowuje Jej duszę. Pustą i przerażającą.
Na horyzoncie zobaczyła zbliżające się cienie, które po chwili przerodziły się w sylwetki ludzi. Ubrani byli w przewiewne szaty, ich twarze zasłonione były chustami. Na głowie mieli kaptury, widziała jedynie ich oczy. Na ramionach nieśli torby, niektórzy broń. Ich skóra była spieczona przez palące słońce.
Przewodnik grupy, wysoki, barczysty mężczyzna wysunął się na przód. Rozejrzał się dookoła, czegoś szukając. Z kieszeni wyjął pogiętą kartkę. Mimo iż znajdowała się dosyć daleko, widziała, co było na niej napisane. Widziała przekreślone słowa: ocieplenie, globalizacja, głód, powodzie, trzęsienia ziemi, a w końcu – wybuch Wielkiego Wulkanu.
Na odwrotnej stronie narysowana była wielka pszczoła – cel wędrowców. Dopiero teraz zauważyła, że pod ich chustami znajdują się maseczki tlenowe. Podłączone były rurami do butli z tlenem na ich plecach. To małe zwierzątko uwolniłoby ich od ciągłego wdychania chemicznie wytworzonego tlenu. Tlenu, którego z każdym dniem było coraz mniej.
Znajdowała się przed ostatnimi drzwiami. Czuła, jak napięcie opuszcza Jej mięśnie. Rany na dłoniach i stopach przestały krwawić. Wiedziała, że jest w Swoim ciele, ale Go nie czuła. Chcąc mieć już to za Sobą, otworzyła ostatnie drzwi.
Rozciągało się przed Nią cmentarzysko. Przewrócony mur tylko sprawiał wrażenie, że chroni tajemnicze miejsce. Siedziały na nim wielkie, czarne kruki, wydające z siebie przeraźliwe dźwięki. Zimny wiatr wywołał gęsią skórkę na Jej skórze i zawirował wokół Jej włosów.
Tysiące grobów stało ułożone w równych rzędach. Szare bloki chowały w sobie ciała zmarłych. Przerażało Ją, że każdy grób był taki sam, jakby śmierć w jednym momencie zgarnęła życie tysięcy osób.
Podeszła do jednego z bloków, chcąc się dowiedzieć, na co zmarła osoba, która pod nim spoczywała. Zachłysnęła się powietrzem, gdy zobaczyła lata, w których żyła. W grobie spoczywała dwudziestoletnia dziewczyna. Na marmurze wyryte były słowo: niezaszczepiona, tak jakby to było przyczyną jej śmierci.
Nie musiała podchodzić do kolejnego bloku. Z daleka widziała to samo słowo. Gdzie się nie rozejrzała, widziała wyrazy: niezaszczepiona, niezaszczepiony. Na żadnym z grobów nie stały znicze ani nie leżały kwiaty. Tak jakby Ci ludzie byli winni swojej śmierci.
Po raz ostatni znalazła się w białym korytarzu. Upadła na podłogę, czołgając się w stronę wyjścia. Ktoś zastąpił Jej drogę. Łkając, złapała za czyjeś kostki i przyciągnęła się do nich. Stopy nieznanej osoby miały delikatną skórę i zagojone już rany po środku. Zupełnie jak Jej. Ucałowała je drżącymi ustami, nie śmiąc patrzeć w górę. Wiedziała, kto przed Nią stoi. Wiedziała, ale nie umiała wyrazić radości z Jego obecności.
On nachylił się i delikatnie pogładził Ją po zlepionych potem włosach. Jego gest momentalnie Ją uspokoił. W końcu poczuła się bezpiecznie.
– Córko, odpuszczają ci się twoje grzechy – rzekł cichym głosem. Złapał Ją mocno za ramię i pociągnął w górę, chcąc Ją podnieść. – Mówię ci: wstań, weź swój krzyż i idź do domu!
Nie zdążyła spojrzeć w Jego lśniącą bielą twarz, gdy gwałtownie zemdlała.

WYRÓŻNIENIE
KAROLINA BEREDA

„Chasseur d’âmes” – „Łowca dusz”

Duże białe, wygłuszone pomieszczenie. Jedną ścianę zastępuje wielka szyba z hartowanego szkła. W pomieszczeniu nie ma krat wentylacyjnych, okna ani żadnego najmniejszego otworu, przez który mógłby ktoś lub coś przejść. W środku znajduje się mężczyzna, którego cera jest niepokojąco szara, przez co wygląda jak żywy trup. Jego czarne włosy są dokładnie ułożone, żaden najmniejszy włosek nie odstaje od reszty. Tęczówki są tak ciemne, że zlewają się z źrenicami. Usta wykrzywione w szyderczym uśmiechu. Odziany jest w czarny elegancki garnitur. Gdyby nie jego cera uchodziłby za bardzo przystojnego dżentelmena.
Z oddali słychać dźwięk otwierającej się kraty. Więzień wytęża słuch. Rozpoznaje uderzenia dwóch serc w dobrej kondycji. Potem słyszy oddechy, jeden jest zwyczajny jak na przeciętnego człowieka przystało. Drugi zaś jest zbyt ciężki, jego właściciel musi mieć problemy zdrowotne. Słychać, że utyka na lewą nogę. Wspaniale. – myśli więzień z uradowaniem. Kroki stają się coraz głośniejsze.
Na korytarzu przed ścianą ze szkła pojawia się dwóch mężczyzn, właściwie dojrzały mężczyzna i młodzieniec. Po wstępnej analizie więzień stwierdza, że jeden ma około pięćdziesięciu lat a drugi jest przed trzydziestką. Ten starszy ma czarne włosy z prześwitami siwizny i takie same krzaczaste wąsy. Jest on krępej budowy ciała, stojąc obciąża prawą nogę. Oznacza to, że więzień się nie mylił co do kulawizny. Młodzieniec ma rudą burzę loków oraz piegi. Jest raczej szpakowatej budowy. Obaj są ubrani w policyjne francuskie mundury.
­­-Bonjour Monsieur. Je suis Jean, et voici Louis – mówi mężczyzna z wąsem. Rudzielec tylko kiwa głową na przywitanie. – Louis, mam nadzieję, że nie interesują Cię mężczyźni, bo mamy tutaj niezły okaz a nie chce problemów podczas pracy – rechocze Jean. Louis tylko przewraca oczami. Widać, że już się przyzwyczaił do żartów kolegi z pracy.
-Bonjour Messieurs – mówi więzień, kłaniając się z przerysowaniem. – Za pewne wiecie kim jestem, więc nie będę dokonywał autoprezentacji. Chciałbym się dowiedzieć co tutaj robię – mówi z założonymi rękami.
– Och, to nie wie Pan? Został Pan zatrzymany pod zarzutem wielu zabójstw – tłumaczy Jean pocierając wąsa.
– Zaraz, zaraz to chyba jakiś żart – chłodno śmieje się więzień. – Z tego co wiem to od dawna odbieram ludziom życie. Taka jest moja profesja.
– Ależ oczywiście. Wiemy, że Pana zadaniem jest odbieranie życia. Jednakże teraz pańskie działania są nieuzasadnione, a poza tym chętnie poznamy bliżej pański zawód – mówi Louis przeglądając dokumenty.
Więzień patrzy na rudowłosego mężczyznę i pociera brodę w zamyśleniu. Nagle przez jego twarz przebiega coś sugerującego olśnienie.
-Louis, tak? Pamiętam twoją młodszą siostrę, była bardzo do ciebie podobna. Jej dusza była bardzo ciekawa, jednakże nie nasyciłem się wtedy dostatecznie – mówi z szyderczym uśmiechem. Louis zaczyna zaciskać szczękę i pięści.
– Spokojnie Loczku, idź po jakiś stolik i krzesła. Widzę, że długo tu zabawimy – rozkazuje Jean swojemu podwładnemu. Rudy gniewnie patrzy na Mort’a i powoli opuszcza korytarz. – Musiałeś o tym wspominać? – kieruje to pytanie do śmierci.
– Nie wyczuwam w tobie żadnych źródeł magii. Jesteś z klanu Zielarzy? – pyta więzień, ignorując zdane mu pytanie.
– Owszem. A teraz powiedz mi, gdzie znajdziemy Destina?
– Dobrze wiesz, gdzie przebywa. Myślisz, że dam się nabrać na te wasze luźne pogawędki? Powiedz wprost czego ode mnie chcecie.
Słychać kroki Louisa. Niesie składany stolik i dwa składane krzesła. Rozkłada je przed szklaną ścianą. Jean siada na krześle, przy czym wydaje głośne stęknięcie, rozprostowuje chorą nogę. Louis siada na drugim krześle, na jego twarzy maluje się gniew, z palców idą iskry.
– Proszę, proszę przedstawiciel klanu Ognia. Dawno nie widziałem tych waszych płomyczków. Ostatnia była ona – rzuca Mort szczerząc zęby w uśmiechu. Po jego słowach, włosy Louisa stają w żywym ogniu a z palców wydobywają się płomienie. Mort tylko się śmieje. Rozkłada ręce i przywołuje cień, z którego formuje krzesło. Siada na nim i zakłada ręce za głowę.
– Pośmialiśmy się już. A teraz na poważnie, opowiedz nam o ostatnich okolicznościach zbierania dusz. Jeżeli tego nie zrobisz pożałujesz swojej decyzji – odzywa się Jean, macając wąs. Wkłada dwa palce do ust i gwiżdże. Zza rogu korytarza wychodzi młodzieniec o białych krótkich włosach, na których spoczywa korona. Brwi i rzęsy są w kolorze włosów. Jego oczy są zimne. Ma takie samo zarysowanie szczęki jak Mort. Ubrany jest w białą staroświecką koszulę, biało- złotą kamizelkę i takie same spodnie. Więzień słyszy od tego młodzieńca uderzenia dwóch serc, domyśla się już kim on jest.
– Bonjour grand-pére. Dawno nie widziałem twojej paskudnej twarzy – rzuca młodzieniec w koronie. Przez twarz Mort’a przebiega zaskoczenie.
– Jak widzisz Mort mamy silnego sojusznika, dobrze wiesz co może Ci zrobić – mówi z założonymi rękami Jean.
– Wasza wysokość, czy możemy porozmawiać na osobności? – szepcze Louis.
– Oczywiście.
Po tych słowach Rudzielec i książę odchodzą kawałek korytarzem, tak aby nikt ich nie słyszał. Louis zapala światło i opiera się o kamienną ścianę.
– Powiedz mi książę, czy Destin wciąż współpracuje ze śmiercią?
– Z tego co wiem od dawna nie pracują razem. Przeznaczenie pomagał mojemu dziadkowi w awaryjnych sytuacjach.
– To znaczy w jakich?
– Gdy człowieka męczyła jakaś choroba lub okropny ból, wtedy Mort prosił o pomoc Destina. Przeznaczenie zmieniał zapisane losy człowieka i pozwolił zabrać duszę śmierci.
– Mhm… A co się wydarzyło, że już nie współpracują? – zapytał Louis notując wcześniejszą wypowiedź księcia.
– Gdy śmierć zbierał duszę jednocześnie zwiększał swoją moc, po pewnym czasie chciał ich więcej. Zrobił się zachłanny i niebezpieczny, odkrył różne możliwości swojej mocy. Choć tak do końca nie jest jego.
– Co masz na myśli, Wasza Wysokość?
– Jak zapewne wiesz to Matka Natura miała moc obdarowywania życiem, ale i jego pozbawienia. Mort był kiedyś zwykłym zielarzem oraz jej kochankiem, jednakże coś pomiędzy nimi się wydarzyło i zabrał jej moc odbierania życia, potem uciekł.
Nagle słychać łupnięcie. Książe i Louis spoglądają po sobie i rzucają się biegiem w stronę celi Mort’a. Gdy dobiegają widzą lecące krzesło w ich kierunku, szybko się uchylają.
– Louis! – krzyczy Jean. – Przynieś mi to krzesło!
Rudzielec podnosi krzesło i idzie w kierunku przełożonego, za nim podąża książę. Piegowaty młodzieniec stawia krzesło przed Jeanem, spogląda na niego i widzi, że twarz starszego kolegi z pracy wygląda jakby miała eksplodować, a na jego szyi pojawiły się czerwone plamy. Jean podchodzi do krzesła i kopie go z całej siły. Reszta patrzy na niego ze zdziwieniem malującym się na ich twarzach. Mina Mort’a świadczy o tym, że dobrze się bawi.
– Co się stało? – pyta zdezorientowany Louis. Jean powoli podnosi wzrok z leżącego krzesła i patrzy na towarzysza, przeczesuje włosy dłonią.
– Mort nie chce współpracować, ale za to dobrze się bawi.
– I to był powód do kopania krzesła? – pyta zszokowany książę. Jean w odpowiedzi kiwa głową. Loczek podnosi krzesło i sadza na nim towarzysza o chorej nodze.
– Dobrze, w takim razie musimy zachęcić śmierć do współpracy – rzuca białowłosy porozumiewając się spojrzeniem ze strażnikami.
W tej chwili dzieję się wiele rzeczy na raz. Louis wyjmuje pilot i naciska czarny guzik. Wtem pojawiają się dwie ściany, które odcinają ich od korytarza. Jean wyciąga strzykawkę z igłą, wbija ją w rękę księcia i pobiera jego białą krew do strzykawki. Rudzielec znowu wciska jakiś guzik i szklana ściana dzieląca ich od Mort’a opada. A on korzysta z okazji i zmienia się w dym, szukając jakiejś drobnej szczeliny, przez którą mógłby uciec. Jean zaczyna na ślepo wystrzeliwać krew księcia, aby trafić w ich więźnia. Parę razy chybia i trafia w Louisa zamiast w śmierć, w końcu jednak udaje mu się trafić cel. Mort przemienia się z cienia w ludzką postać i oszołomiony pada na podłogę. Książę wyciąga z buta nóż i rozcina sobie przedramię, unosi rękę nad swojego dziadka. Krew powoli spływa na śmierć, który zaczyna dostawać drgawek i paraliżu.
– To za odebranie życia mojej żony, grand-pére – mówi książę podnosząc się znad śmierci, przy czym spluwa mu w twarz. Wszyscy przyglądają się drżącemu więźniowi.
– Czy to na pewno go osłabi? – zapytał Louis obgryzając skórki wokół paznokcia.
– Tak, już kiedyś tego próbowałem. Za kilka chwil powinien być zdolny do rozmowy – odpowiada książę, przyglądając się z zaciekłością dziadkowi.
Po pewnym czasie drgawki Mort’a słabną, a na jego twarzy jak zwykle pojawia się szyderczy uśmiech.
– Jestem pod wrażeniem. Nie sądziłem, że jesteś zdolny do takich rzeczy – mówi śmierć, posyłając złowieszczy uśmiech księciu. Na twarzy białowłosego pojawia się wyrzut. W głębi uważa, że źle postąpił. Jednakże chęć pomszczenia żony, uratowania niewinnych ludzi i dowiedzenia się prawdy są silniejsze niż wyrzuty sumienia.
– Dobrze, skoro już będziesz współpracować porozmawiajmy o przyczynie naszego spotkania – mówi Jean, czytając szybko papiery. – A więc, w minionym czasie wiele młodych osób straciło życie. Z tego co wiemy byli okazami zdrowia. Czemu odebrałeś im dusze?
– W ogóle nie macie pojęcia o ludziach. Ich ciała owszem były nienaruszone żadną chorobą, jednakże umysły domagały się pomocy. Ci ludzie codziennie mnie wzywali, prosili abym zabrał ich z tego świata – odpowiedział Mort z poważną miną. Funkcjonariusze oraz książę byli zszokowani jego postawą, albowiem szyderczy uśmiech nigdy nie opuszczał twarzy śmierci.
– Nie rozumiem. Czemu chcieli umrzeć? – zapytał Louis, wciąż obgryzając skórki.
– Och, ale z was głupcy. Dzisiejsze młode społeczeństwo nie jest tak silnie psychicznie jak kiedyś. Problemy w szkole, w domu albo kłótnia z ukochaną osobą sprawiają, że pragną ze sobą skończyć. Gdy nie ma ją znikąd pomocy, wzywają mnie.
– Przecież to są błahe sprawy – rzuca Jean, pocierając wąs.
– Wy starzy nigdy tego nie zrozumiecie. Kiedyś ludzie cieszyli się każdym nowym dniem. Teraz rzadko kto to dostrzega. W dzisiejszych czasach ludzie i to nie tylko młodzi skupiają się na negatywnych sprawach, nie szukają plusów tylko zawsze minusów.
– A ty oczywiście jesteś z tego powodu zadowolony, ponieważ zdobywasz więcej dusz.
– Nie zaprzeczę, iż to mnie nie cieszy. Jednakże nie odpowiadam im po jednym wezwaniu, przychodzę do nich, gdy mają już za sobą wiele prób odebrania sobie życia. Ja im pomagam odejść bez bólu i ze spokojem – zapadła niezręczna cisza. Każdy z zebranych trawił słowa śmierci.
Ciszę w końcu przerywa Louis.
– Przepraszam, ale nurtuje mnie to od dłuższego czasu – wszyscy skupili swoje spojrzenia na Rudzielcu, przez co znowu zaczął obgryzać skórki. – A co z mordercami? To Twoi wysłannicy? Ty im podsyłasz pomysły na zabójstwa?
Mort był zszokowany pytaniami piegowatego młodzieńca, więc zanim odpowiedział minęła dłuższa chwila. Po czym odezwał się ze swoim szyderczym uśmiechem.
– Tacy wysłannicy to był by skarb. Ale niestety nie mogę rzec, iż ja im kazałem zabijać. Oni sami wybrali taką ścieżkę, coś w nich pękło i ich dusze przeszyła ciemność. Tak abstrahując powiem wam, że ich dusze są niesmaczne. No ale wracając do tematu, wtedy postanowili troszeczkę ukraść mi robotę – przełkną ślinę i odchrząkną. – A co do tych pomysłów to wpadają na nie sami. Doprawdy często jestem poruszony ich kreatywnością.
– Jesteś okrutny – rzuca Jean spluwając w twarz więźnia. – Znajdziemy sposób na unicestwienie Cię – w odpowiedzi Mort zaczyna się śmiać, brzmi jak kaszlący gruźlik.
– Nie pozbędziecie się mnie, bo śmierć jest nieodłączną częścią życia. Możecie natomiast sprawić, aby ludzie zaczęli dostrzegać piękno tego świata, zaczęli myśleć pozytywnie. Jeżeli wam się to nie uda, znajdźcie dla nich pomoc. Mają tylko jedną szanse, aby przeżyć to życie jak najlepiej.

Dodano: 16.03.2023, do kategorii Aktualności, Konkursy

Aktualności

Szkolny Konkurs „Życzenia dla Szkoły z okazji jej urodzin”

19.09.2023, Aktualności

Konkurs przeznaczony jest dla uczniów Zespołu Szkół im. Marii Skłodowskiej-Curie w Mińsku Mazowieckim. Czas trwania konkursu: 20.09-1.10.2023 Warunkiem uczestnictwa w konkursie jest złożenie przez zespół klasowy pracy, spełniającej kryteria określone w Regulaminie konkursu w terminie do […]

Marta Zaborowska

Czytaj całość

Wyprawka szkolna

11.09.2023, Aktualności

Na podstawie Rozporządzenia Rady Ministrów z dnia 19 maja 2023 r. w sprawie szczegółowych warunków udzielania pomocy uczniom niepełnosprawnym w formie dofinansowania zakupu podręczników, materiałów edukacyjnych i materiałów ćwiczeniowych w latach 2023–2025 (Dz. U. 2023r., poz. […]

Anna Rokicka

Czytaj całość

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress
Znajdź nas na FB !
Skip to content